Pokojówka, służąca, a nawet niewolnica - takie znaczenia słowa "ancilla" znajdziemy w słowniku języka łacińskiego. Może jednak tak naprawdę oznacza ono "służebnica?"
"Oto ja, Służebnica Pańska" - tak przedstawiła się Maryja. W 1942 r. zebrało się kilka dziewcząt, które chciały zostać Służebnicami Pierwszej Służebnicy - tak powstał Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, dzisiaj znany pod nazwą: Instytut Prymasa Wyszyńskiego. Z Instytutem i Prymasem Wyszyńskim blisko współpracowała tłumaczka i pisarka - Teresa Dmochowska. Od 1956r. uczestniczka jasnogórskiej grupy Szaleńców Matki Bożej, autorka i redaktorka tekstów we współpracy z Instytutem Prymasowskim Ślubów Narodu. Właśnie Teresie Dmochowskiej, która pisała pod pseudonimem Jan Rybałt przypisuje się autorstwo książki pt. "Ancilla. Pamiętnik wieśniaczki francuskiej."
Myślę, że to słuszna idea, ponieważ Teresa Dmochowska, współpracująca z Pomocnicami Pomocnicy, jak nikt inny miała świadomość, czym jest codzienna służba - jednak nie w życiu konsekrowanym, ale w zwykłej, czasem szarej teraźniejszości. Taka jest właśnie ta książka - to dzieło teologii duchowości małżeństwa i rodziny. Słowa bohaterki to hymn uwielbienia codzienności, która urasta do rangi metafizycznej.
"Zapragnęłam powiedzieć głośno to, co wiele kobiet myśli po cichu. Po omacku szukałam tego, czego może bezwiednie i Wy szukacie - Pełni. A ponieważ właśnie mojemu zwyczajnemu życiu, mojej miłości i moim dzieciom zawdzięczam to, że tę Pełnię dostrzegłam, pomyślałam, że może warto Wam to po prostu powiedzieć..."
"Ancilla" to lektura niełatwa, może boleć jak niezagojona rana czy niewyznany grzech. Może budzić wiele emocji, bo stanowi opowieść o głębi kobiecości, na którą tak często same kobiety nie chcą się zgodzić. Na jej zrozumienie i przyjęcie trzeba mieć przestrzeń wypracowaną w nas samych.
"Spalać się, świecąc i grzejąc - oto tajemnica ognia... Ale również chyba tajemnica kobiecego serca."
Książka jest melodią duszy, głębokim pamiętnikiem, ale i pochwałą stworzenia. Poematem ku czci zwykłych przedmiotów - takich jak stół, próg czy okno. Każda prozaiczna czynność wydaje się mieć głębokie znaczenie, bo świętość nie zawsze oznacza aureolę - tak często droga do niej może wieść przez kuchnię czy obok kołyski.
Sięgnęłam po tę książkę i mogłam ją zrozumieć dzięki temu, w jakich okolicznościach się teraz znalazłam. W trzecim trymestrze ciąży, po rezygnacji z pracy zawodowej, zajmując się głównie domem i rodziną. Uczę się powtarzać za autorką:
"Kocham moje szczotki i ścierki, i miotłę i nużącą robotę, która stwarza ramy dla zażyłości naszych serc i obecności Bożej w najtajniejszych zakątkach naszych ludzkich istnień."
Bohaterka "Ancilli" ożywia to, co martwe, uświęca to, co najbardziej zwyczajne, ale nie idealizuje swojej codzienności. Nie znajdziemy tu sielskich obrazków, jakie często można zobaczyć w mediach społecznościowych.
Nie mam złudzeń. Wśród codziennych trosk, zmagań, mniejszych i większych przeciwności, nie da się być codziennie promienną i wypoczętą, perfekcyjną kobietą, popijającą kawę na werandzie w otoczeniu idealnie grzecznych dzieci. Można jednak za każdym razem kierować swój wzrok ku górze i w ręce Boga oddawać wszystko - i to, co dobre, i to, co nie wyszło. Zamiast popadać w przygnębienie, bo nasze życie nie przypomina stylowych historii z Instagrama, można rozejrzeć się wokół i pozbierać okruszki tego, co dobre i piękne. Z nich właśnie stworzyć - nie idealne, lecz własne, na naszą miarę skrojone, tak zwyczajne życie, w którym wszystko jest łaską, która nie zawsze przychodzi bez trudu. Właśnie wtedy mamy szansę osiągnąć to, czego każdy z nas szuka - Pełnię. Bo nawet w najpiękniej wystylizowanych wnętrzach będziemy samotni, gdy nie zaprosimy do nich Boga...
Komentarze
Prześlij komentarz