Co łączy Środę Popielcową i Dzień Zakochanych - oprócz daty, rzecz jasna? Miłość! Jezus umarł za nas na krzyżu z miłości i bardzo chce, abyśmy chcieli Go kochać. On nie pragnie naszych zwyczajowych gestów, tendencyjnych obietnic, ale szczerego żalu i autentycznej chęci poprawy.


Już kolejny rok na początku Wielkiego Postu sięgam po kazania bł. Kard. Wyszyńskiego i równie mocno poruszają mnie słowa:
'Gdy nas takie zapały porywają, że chcemy nawet we włosiennicy pokutować, to jednocześnie Kościół nam mówi, iż ponad wszystko ważniejsza jest miłość, bo ona odsłania motywy, dla których wszystko czynimy."

U progu Wielkiego Postu stawiamy sobie wielkie wymagania i to z pewnością jest z korzyścią dla naszego życia duchowego. Jeśli jednak tak bardzo koncentrujemy się na tym, co zewnętrzne, zatrzymujemy się jedynie na powierzchni. Podobnie można przeżywać nabożeństwo drogi krzyżowej - w sferze emocji, na wzór płaczących niewiast, które Jezus przecież napomina. Tymczasem ks. Prymas zauważa, że:
"Dobre rozważanie Męki Chrystusa nie na tym polega, abyśmy ciągle rozważali detaliczny tragizm anatomicznej udręki, lecz byśmy poznali nieskończoną miłość i delikatność cierpiącego ponad miarę Boga (...) 
Krzyż jest dowodem, że Bóg mnie miłuje, a spojrzenie na krzyż ciągle mi o tym przypomina. Ono sprawia ulgę i pozwala odetchnąć. Jednak jest Ten, który miłuje...!"


Żyjemy dziś w czasach, w których wszystko usprawiedliwia się w imię miłości. Tymczasem Zbawiciel uczy nas, że miłość to pragnienie dobra drugiego człowieka nawet za cenę własnego dobra. To niejednokrotnie wyrzekanie się samego siebie, odbieranie sobie, umniejszanie. Patrzy z miłością ten, kto widzi dalej, poza ziemski horyzont. Patrzy z miłością ten, kto troszczy się o wieczność ukochanej osoby, choćby za cenę miłosiernego upomnienia lub wyrzeczenia się własnego "ja. 

W ubiegłą niedzielę miałam tę łaskę, by wysłuchać nauki rekolekcyjnej ks. Sławomira Kostrzewy, który głosił ją w Narodowym Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Ks. Kostrzewa mówił, że źródłem grzechu bardzo często jest porównywanie. W małżeństwie czasem źle się dzieje, gdy jedna osoba porównuje, ile robi dla domu i dla współmałżonka. Wzajemne pretensje, wyliczanie - ja wyniosłem śmieci już trzy razy w tym tygodniu, ja wstałam do dzieci pięć razy z rzędu...
Porównujemy nasze dzieci między sobą, porównujemy je do samych siebie z dzieciństwa ("bo ja w twoim wieku"), wreszcie - do innych - sąsiadów, rówieśników.
Trudno być wolnym od porównywania zwłaszcza w życiu, które w dużej mierze toczy się dziś w social mediach. Solą w oku może być wszystko - wakacje, wystrój domu, sposób życia, prowadzony profil... 
Ks. Kostrzewa pięknie powiedział, że jeśli uznajemy się za lepszych, nie ma w nas miłości bliźniego, a jeśli za gorszych - nie ma w nas miłości do siebie. Jezus zostawił nam przykazanie: kochaj bliźniego swego jak siebie samego.

Gdyby tak zamiast do innych, porównywać się do Maryi, Jezusa, świętych? Na ich tle zawsze będziemy nieskończenie gorsi, ale w takim porównaniu zupełnie odpada rywalizacja. Czasem trzeba wysiąść z rozpędzonego pociągu i stanąć pod krzyżem. Będzie tam cicho, może pusto, nikt nas tam nie zobaczy, nie pochwali nas za to - ale czy na pewno? Nikt? "Tylko" i aż Bóg. Przecież o Niego chodzi. Wszak we wszystkim chodzi o Miłość - a to Bóg jest Miłością.

Komentarze