Listy znad otchłani ks. A. Woźnego
Zamiast eleganckiego pióra i kartki papieru - bezduszny formularz z niemieckim napisem: Obóz Koncentracyjny Dachau K 3. Tylko dwa listy w miesiącu, na jednej stronie maksymalnie 15 wersów, a każde słowo dokładnie sprawdzone przez obozową cenzurę. W nagłówku numer więźnia: 21 889 Dachau K3 Bl. 30/I. Tak w latach 1941-1945 wyglądała rzeczywistość ks. Aleksandra Woźnego i wielu katolickich księży. Dziś, w 42 rocznicę śmierci polskiego proboszcza z Ars pragnę przyjrzeć się jego korespondencji z obozu w Dachau - tym listom znad otchłani, które były jednak jednym światłem, nadzieją i namiastką normalności.
Odkąd tylko ks. Aleksander Woźny trafił do obozu zaczął prowadzić korespondencję. Listy, które się zachowały pochodzą z okresu od 16 grudnia 1940 r. do 31 grudnia 1944 r. Ich oryginały znajdują się w Archiwum parafialnym kościoła pw. św. Jana Kantego w Poznaniu, którego proboszczem przez wiele lat był ks. Woźny. Duchowny pisał głównie do swojej siostry, Walentyny, ale również do innych osób, choć część korespondencji (jak choćby z najstarszą siostrą, Zofią) uległa zniszczeniu. Przedruki listów wraz z komentarzami do nich można odnaleźć w opracowaniu wydanym pod redakcją ks. dr Wojciecha Muellera pt. "Listy ks. Aleksandra Woźnego z Dachau" staraniem poznańskiego wydawnictwa Kontekst.
Zdumiewa przede wszystkim to, że ks. Woźny podszedł do prowadzonej korespondencji bardzo metodycznie. Z powodu cenzury zakres tematów był znacznie ograniczony, jednak ks. Aleksander obchodził zakazy i stosował w listach swoiste szyfry. Pisał np. o sobie samym w trzeciej osobie (nazywając siebie Ksanem, czyli swoim domowym pseudonimem), w ten sposób przemycając bliskim dużo więcej informacji na swój temat niż było to dozwolone.
Listy ks. Aleksandra kontrastowały z ogromem obozowego okrucieństwa - autor dbał nie tylko o styl, nienaganny język (listy wolno było wysyłać wyłącznie w języku niemieckim), ale również estetykę. Gdy czyta się pisane przez duchownego słowa zupełnie traci się świadomość tego, w jakich okolicznościach musiały być pisane. Jak wskazuje sam ks, Woźny były one dla niego światełkiem nadziei w przerażającej ciemności obozu.
Jeszcze w obozie przejściowym w Bruczkowie. 29 lipca 1940 r. pisał do siostry:
"Kochana Siostrzyczko! Ogromnie ucieszyłem się Twą pocztówką. Znowu zaczynam się czuć mniej skrępowanym, gdy mogę korespondować."
W 1944 r. ks. Aleksander pisał siostrze: "Czuję się taki mały, kiedy pomyślę, ile Wy dla mnie robicie. Musisz zrozumieć, że także i ja chcę moimi listami sprawić Wam radość, nawet jeśli to trochę lekkomyślne."
Widać wyraźnie, że to nie były tylko słowa, ale mosty między ciemnością a światłością. Nadzieja na to, że ciemność nigdy nie może zwyciężyć. Nie da się chyba opisać, czym musiały być te listy dla ks. Aleksandra i dla jego najbliższych.
O czym pisał ks. Woźny? Przede wszystkim dodawał bliskim otuchy. Nie skarżył się na nic, nie wyrażał lęku. Pamiętał zawsze o rocznicach czy imieninach bliskich, cieszył się na nadchodzące Święta, dawał też świadectwo duchowej łączności z osobami, które na niego czekały.
Nie absorbował uwagi, lecz pozwalał na drobne gesty pomocy, pisząc o tym w następujący sposób:
"Kiedy wyrażam moje życzenia, czynię to, by dać Wam okazję, byście zrobili coś dobrego, ponieważ ja sam niekoniecznie potrzebuję te rzeczy, bo można w życiu dać radę bez tak wielu rzeczy."
Gdy tylko była taka możliwość, w liście z 2 kwietnia 1944 r. napisał: "Chciałbym znów wyrazić swoją prośbę. Sami musicie wiedzieć, kto ją może spełnić. Chciałbym bowiem dostać "Die Geschichte der Seele" ("Dzieje duszy") w oryginale francuskim, aby móc podwójnie się uczyć."
Prośba została spełniona, a ks. Woźny swe wątłe obozowe siły wykorzystywał, by zgłębiać ideę duchowego dziecięctwa, której wkrótce sam został gorliwym promotorem.
Za każdy list i przesyłkę ks. Aleksander był bardzo wdzięczny. Notował je i numerował, posługując się tymi numerami swobodnie w dalszej korespondencji. Nieustannie niósł pociechę i nawet w obozowej rzeczywistości nigdy nie przestawał być nade wszystko duszpasterzem.
23 września 1944 r. pisał siostrze: "Cieszę się. że Twoje serce w tym okropnym czasie nie zmarniało. Sądzę. że nadejdzie czas i wszystko zaleczy. Poza tym wszystko się też dobrze ułoży! Tylko nie tracić nadziei. Nadchodzi miesiąc Różańca, to będzie ważny miesiąc, nieprawdaż? Oby przyniósł już nam pokój!"
Na tyle, na ile było to możliwe i pozwalała na to cenzura ks. Aleksander w swoich listach ukazywał swoje przeżycia i uczucia. Wyłania się z nich człowiek niezłomny duchowo, który wszystko zawierzył Bogu. W liście z 27 sierpnia 1944 r. pisał do siostry: "Widać, że w tej wojnie każdy musi swoje przejść, nikt nie jest oszczędzany. Ale mam nadzieję, że ludzie staną się lepsi, nie tak jak po poprzedniej wojnie. Wszechmogący Bóg jest przecież taki dobry! A my tacy niewdzięczni (...) Zatem wszystko jest w porządku. Duchowo przygotowaliśmy się na wszystko."
Mimo osobistych przeżyć ponad siły ks. Woźny poprzez swoją korespondencję współodczuwa z innymi, próbuje ich wspierać, podtrzymać, nie szczędząc dobrych słów pełnych wiary i miłości. Gdy zapomni o czyichś imieninach - szczerze przeprasza - tak, jakby był tylko roztargnionym i zajętym kapłanem, a nie więźniem obozu śmierci.
"To cudowne, jak nadzieja umacnia słabego i smutnego człowieka. Dziś już nie wyobrażam sobie, abym miał do Was pisać jeszcze raz taki list w grudniu przyszłego roku..."
Rzeczywiście, od grudnia 1944 r. nie zachowały się już żadne listy ks. Woźnego. Wielu faktów o sytuacji obozowej i o przeżyciach ks. Aleksandra dostarczają jego wspomnienia spisane przez niego w maju 1974 r. na prośbę Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu. Opisano w nich m.in. okoliczności odprawianych w obozie mszy świętych oraz represje, jakimi byli poddawani duchowni.
Trudno czytać korespondencję ks. Aleksandra Woźnego z obozu w Dachau bez poruszenia. W tej perspektywie przepełnia mnie wielka wdzięczność za to, że mogę pisać miłe listy z pozdrowieniami do bliskich mi osób tak pięknymi piórami, na własnej papeterii, a nikt nie weryfikuje ich treści grożąc mi śmiercią. Słowo pisane spełnia jednak różne zadania, nieodmiennie jednak dając nadzieję w przeróżnych sytuacjach.
Ks. Aleksander Woźny to dziś sługa Boży, a miejmy nadzieję, że przyszły błogosławiony. Charyzmatyczny kapłan, niestrudzony spowiednik, który swoją duchową niezłomność wykuwał w warunkach więzień i obozów. Niech oręduje z nieba za nami wszystkimi.
Komentarze
Prześlij komentarz