Z racji mojej pracy często przebywam w sądach. Obserwuję, jak sędziowie oceniają fakty, dowody i formułują wyroki, co jest ich pracą zawodową. Ostatnio często jednak myślę o tym, ile razy ja sama wydałam wyrok o drugim człowieku? Ile razy osądzono mnie, choć ktoś mnie zupełnie nie zna i nawet nigdy nie mną nie rozmawiał w cztery oczy?
W moje rozmyślania wpisał się fragment rekolekcji dla kobiet wygłoszony przez sł. Bożego ks. Aleksandra Woźnego
Ks. Woźny rozróżnia dwie sytuacje: pierwsza to osądzanie ludzi, którzy przez swój zawód, profesję, hierarchię są do tego upoważnieni, a nawet zobowiązani. To matka, która ocenia dziecko, nauczycielka w szkole, pracodawca dla pracownika, ksiądz dla parafian. Wtedy nie tylko można, ale wręcz trzeba ocenić, upomnieć - sprawiedliwie, choć stanowczo. Najczęściej jednak formułujemy sądy o osobach, którzy są nam równi, a takich rzeczy robić nie powinniśmy.
"Nie możesz uważać się za lepszą od innych, ale musisz pokornie chcieć się wyłączyć z ducha tego świata, w jego złym znaczeniu.
O to właśnie chodzi, żeby w naszych rozmowach omawiać sprawy, a nie obmawiać ludzi (...) Ile razy spostrzeżesz się, że mówisz o ludziach, zaprzestań tego mówić. Jest możliwe, że urwie się twoja z ludźmi rozmowa, ale może Pan Bóg chce, by tak było, byś się wtedy pożegnała i odeszła.
Jeśli nie masz o czym mówić, nie mów!"
Bardzo trudne to słowa, ale jakże słuszne. Gdyby każdy z nas w ten sposób postępował, miałby czyste sumienie i wiedział, że nie popełnia grzechu obmowy, fałszywego oskarżenia, niesprawiedliwej oceny. Jednocześnie tego moglibyśmy oczekiwać od innych. Nikt nie postawiłby nas w złym świetle i nie przeinaczył naszych intencji. Jak osiągnąć taki stan? Ks. Woźny podpowiada - proś Boga takimi słowami:
"Jezu, mnie się ta sprawa tak przedstawia, mnie się wydaje oczywiste, że tutaj tak powinnam sądzić o tym człowieku, ale zrób tak, żebym już nie miała racji, jeśli Ty widzisz to inaczej."
Ile w nas goryczy, ile smutku, gdy dowiadujemy się, że sami zostaliśmy niesłusznie oskarżeni, choć może mieliśmy najlepsze intencje. Jak łatwo nam samym wtedy natychmiast wpaść w tę pułapkę i odpowiedzieć oceną na ocenę. Tymczasem ks. Woźny wskazuje, by prosić Boga: "zrób tak, żebym już nie miała racji".
Tak często bowiem chodzi o naszą rację, o nas. Słowo "ja", "moje" odmieniamy najczęściej przez wszystkie przypadki. Jaki w tym sens, że tracimy pokój serca i duszy? Czy tego chciałby Jezus, abyśmy byli zdolni najwyżej do rzucania w innych kamieniami?
"Jest istotna różnica między sądem Boga a twoim. Bóg sądzi nas z miłością, a ty dotychczas sądziłaś ludzi bez miłości. Przyznasz przecie, że nie masz jeszcze takiej miłości, byś kogoś mogła osądzać sprawiedliwie."
Wiem, że nie mam takiej miłości i często sama oceniam - z pewnością niesłusznie. Co innego jednak, gdy mówimy o pewnych zjawiskach, o kategoriach, o wydarzeniach. Mamy przecież prawo sprzeciwiać się złu, niesprawiedliwości i potępiać to, co moralnie naganne. Czym innym jest jednak ocena pojedynczego człowieka. Nigdy nie wiemy, co tkwi w jego sercu, co go skłania do takich, a nie innych zachowań. Wie to tylko Bóg i możemy być pewni, że On w stosownej chwili oceni sprawiedliwie każdego z nas. Ściągnijmy więc sobie z ramion to ciężkie zadanie, nie chciejmy dłużej być samozwańczym areopagiem dla drugiego człowieka.
Nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że ktoś jest naprawdę taki, jakim chcielibyśmy go ocenić, prośmy: obym nie miała racji. Może ona się jeszcze nawróci? Może się jeszcze odmieni? Nie wiemy, ile pozostało lat, a może dni do sądu Bożego nad tą osobą. Mamy jednak tę chwilę obecną, w której zamiast złorzeczyć możemy błogosławić.
Komentarze
Prześlij komentarz