O Dawidzie, który wygrał z niejednym Goliatem - biografia ks. Jana Kaczkowskiego

Boleję nad tym, że o wielu wartościowych osobach wiemy bardzo niewiele, przeważnie tylko tyle, ile usłyszymy w mediach, znamy więc fakty, które są nośne i poczytne. Ks. Jan Kaczkowski stał się znany głównie z tego, że zmagał się z chorobą i umarł - choć przecież te ostatnie lata, w których stał się postacią medialną, nie stanowiły o fenomenie jego osoby. Dlatego sięgnęłam głębiej - do biografii napisanej przez Przemysława Wilczyńskiego, której drugie, poszerzone wydanie ukazało się nakładem Wydawnictwa WAM. Właśnie teraz, gdy o ks. Kaczkowskim znów zrobiło się głośno, za sprawą filmu kinowego, chciałam spotkać człowieka, który krył się za grubymi okularami. Poznałam kogoś, kto przypadł mi do gustu i choć o wielu rzeczach mielibyśmy sprzeczne zdanie, wiem, że to ksiądz, którego mi brak, nawet jeśli nie znałam go osobiście. Takich właśnie księży brakuje Kościołowi.


Niezwykły był od chwili narodzin - chłopiec, który przeżył- choć te słowa brzmią jak z opowieści wojennych, doskonale opisują pierwsze dni małego Jasia. Ważący niespełna 1000 gramów noworodek uparł się, że przeżyje, choć wielu spisało go już na straty. Tymczasem Bóg miał plan na Jego życie. Zapewne z uwagi na swoje ograniczenia zdrowotne zarówno Jaś, Janek, jak i ks. Jan bardzo chciał wszystkim udowodnić, że daje sobie radę. Nie miał taryfy ulgowej dla tych, którzy zasłaniali się własną ułomnością i niemocą. Sam pokazywał przecież, że ograniczenia są tylko w naszych głowach. Jego przyjaciel mówi o nim: "To jego zaangażowanie było szczególne, jak się za coś brał, to nie dlatego, że tak każą On się w to zanurzał całym sobą."

W taki właśnie sposób przeżywał swoją wiarę - opowiadał, że stojąc u progu świątyni zrozumiał, że jeśli Chrystus naprawdę jest, on nie może przejść wobec Niego obojętnie - i tej obojętności w wierze i w miłości ludzkiej nigdy u niego nie było. Mimo tego od samego początku musiał toczyć walkę - nie tyle z własnymi słabościami, co z otoczeniem, dla którego słabość oznaczała porażkę. Głęboko przeżywał fakt odrzucenia przez zakon jezuitów, a do seminarium duchownego dostał się najprawdopodobniej dzięki wpływowi śp. Macieja Płażyńskiego. Mimo wyróżniającego się stylu, do ostatnich chwil nie miał pewności, czy zostanie dopuszczony do święceń kapłańskich. Podobno zdecydował żart o tym, że skoro odróżnia banknoty, to się nadaje. Myślę jednak, że to nie biskup Gocłowski ani rada profesorska zdecydowała, lecz Ktoś znacznie od nich potężniejszy. 



Urzekło mnie w ks. Janie to, że był człowiekiem szczerym, autentycznym, otwartym i miał w sobie wielką siłę, którą zarażał innych. Podczas homilii na mszy prymicyjnej ks. Jana, ks. Jerzy Kownacki powiedział o nim, że "przez całe lata idzie pod prąd. Fizycznie i duchowo."
Nie da się temu zaprzeczyć. Po święceniach został przydzielony do Pucka, co jest dla niego równoznaczne z zesłaniem. Znów miał wrażenie, że dano mu odczuć jego inność, słabość. Potrafi jednak osiągnąć coś niewyobrażalnego nawet na tak "niełaskawej" ziemi, nawet wśród nieufnych Kaszubów, w szpitalu i DPS-ie.
W biografii jego współpracownica w DPS wspomina: "Zobaczył tu po raz pierwszy coś, z czym po latach stykał się na co dzień. Bezsilność, załamanie, samotność. Zmienione ciała, psychikę, zapach starości. Zobaczył coś, co wszyscy odruchowo wypieramy. Nie mam pojęcia, dlaczego ten dwudziestoparoletni chłopak nie tylko od tego nie uciekł, ale postanowił, że odtąd właśnie to będzie treścią jego życia."

Ksiądz, który nie dał się wpisać w żadne schematy. Buntowniczo wędrował z "Gazetą Wyborczą" pod pachą i wielokrotnie naraził hierarchom kościelnym. Wiedział jednak, jaka jest treść jego powołania: "wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili..." Choć doznał w swym życiu wielu upokorzeń, zawsze ujmował się za słabszymi, nigdy nie pozwalał upokarzać innych.
Było w nim to, co powinien mieć każdy duchowny - umiłowanie prawdy, człowieka, niechęć do podziałów. Powtarzał niczym mantrę: "„Katolik nie może być antysemitą, antygejem, antykimkolwiek, bo bycie >>antyktosiem<< oznacza, że pogardzamy drugim człowiekiem, a tego czynić nie wolno.”




Nie można się z nim nie zgodzić - choć Kościół zawsze będzie odrzucał grzech, nigdy nie wolno mu odrzucić grzesznika, wyprzeć się go, wyrzucić poza margines. Jezus nikogo nie oceniał i nie odrzucał - pokazywał dobro i zło, pozwalał wybrać, dawał wolność z wszystkimi jej konsekwencjami.

Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po biografię ks. Kaczkowskiego, dzięki czemu miałam okazję poznać nie tylko jego perspektywę, ale również wypowiedzi jego rodziny - rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, znajomych, współpracowników,  księży, podopiecznych. Niektórzy uważają, że w swoich wypowiedziach z lat 2012-2016 nieco przesadzał, przejaskrawiał. Należy jednak pamiętać, że ten medialny czas to były chwile ciężkiej choroby mózgu - dlatego warto spojrzeć na niektóre kwestie również z punktu widzenia innych osób z jego bliskiego otoczenia. Biografia stanowi w dużej mierze zbiór rozmów z takimi osobami, dlatego jej wartość dokumentalna jest bardzo wysoka.

Ks. Kaczkowski stał się znany - paradoksalnie - dzięki swojej śmiertelnej chorobie. Dzięki temu festiwalowi umierania, odchodzeniu na oczach niemal całej Polski, oswoił coś, od czego nieustannie uciekamy, a co czeka każdego z nas. Sam z siebie żartował, że jest onkocelebrytą, wykorzystywał swój lekko drwiąco-sarkastyczny styl, by mówić żartobliwie i z przekąsem nawet o rzeczach ostatecznych. Za to zawsze będę ks. Kaczkowskiemu wdzięczna, bo tak się w moim osobistym życiu złożyło, że krótko po śmierci księdza Jana, sama straciłam bliską osobę.
Gdy byłam w ciąży, chodziłam do szkoły rodzenia, czytałam poradniki o niemowlętach i o pierwszych dniach dziecka. A czy ktoś nas w życiu uczy spędzać te ostatnie chwile?
Dzięki takim osobom jak ks. Kaczkowski, śmierć nie musi być tematem tabu. W końcu wierzymy w życie wieczne, a z pewnością przyjdzie okazja, by tę wiarę zamienić w czyn. 

Dla mnie ks. Jan Kaczkowski jest niczym Dawid, który z procą staje przeciwko potężnemu Goliatowi. On ze swoją niemocą fizyczną, wieloma ułomnościami został przez jednego z gdańskich księży uznany za osobę, która ośmieszy kapłaństwo. Tymczasem stało się zupełnie inaczej...
_________________________________________________
Tekst inspirowany książką pt. "Jan Kaczkowski. Biografia.", autorstwa Przemysława Wilczyńskiego, Wydawnictwo WAM, wydanie drugie, 2022.


Komentarze